Carrie Soto na korcie nie ma sobie równych. Za zwycięstwa przyszło jej jednak słono zapłacić.
W momencie przejścia na emeryturę Carrie jest najlepszą tenisistką, jaką widział świat. Pobiła wszystkie rekordy i zdobyła dwadzieścia Wielkich Szlemów. Towarzyszy jej również przekonanie, że zasłużyła na każde swoje zwycięstwo. Pod okiem swojego ojca-trenera poświęciła praktycznie wszystko, by stać się niepokonaną.
Jednak sześć lat po przejściu na emeryturę niespodziewanie jeden z jej rekordów zostaje pobity. Dokonuje tego Niki Chan – oszałamiająca i brutalna brytyjska tenisistka.
Mając 37 lat, Carrie Soto podejmuje szokującą decyzję o powrocie na kort, by odzyskać rekord. Nie przeszkadza jej niepochlebna reakcja sportowych mediów ani ciało, które nie ma już dawnej sprawności. Nie zniechęca jej także konieczność trenowania z Bowe’em Huntleyem – mężczyzną, przed którym kiedyś prawie otworzyła swoje serce. Podobnie jak ona, tenisista ma coś do udowodnienia, zanim zrezygnuje z gry na zawsze.
Na przekór wszystkiemu Carrie Soto powraca na jeden, ostatni sezon.
źródło okładki: LubimyCzytac.pl
Moja opinia:
Czy „Carrie Soto powraca” spełniła moje oczekiwania?
Zapraszam do zapoznania się z moją opinią…
Jak pamiętacie Carrie była jedną z drugoplanowych postaci „Malibu…”.
Kobietą, która odbiła męża Ninie Rivie.
Trudno było polubić wówczas jej osobę…
Czy dzięki powieści, w której jest ona protagonistką ten pogląd ma szansę się zmienić?
Carrie spotykamy gdy w wieku dosyć zaawansowanym, jak na sportowca(37l), postanawia wznowić karierę.
Motywacją do podjęcia takiej decyzji jest jej rywalizacja z brytyjską gwiazdą, azjatyckiego pochodzenia, Nikki Chan.
Carolina postanawia udowodnić, że jest najlepszą tenisistką wszechczasów.
Jednak wymaga to od niej niesamowitego wysiłku(szczególnie biorąc pod uwagę długą przerwę, oraz wiek).
Jej trenerem zostaje ojciec Javier, kiedyś dosyć dobry argentyński tenisista.
Zatrudnianie tatusiów, w roli trenerów jest popularne w tenisie(szczególnie żeńskim).
Carrie znajduje też sparing partnera-Bowena Huntley’a.
Bowe to również tenisista powracający z emerytury…
Wiele lat temu tych dwoje połączył romans.
Mężczyzna liczył na więcej, lecz Carolina postawiła na Brandona Randalla.
Czy i tym razem zbliżą się do siebie?
Dzięki historii Carrie, mamy też bardzo dobrze, zrozumiale i prosto opisane zasady „białego sportu”.
Autorka tłumaczy je, gdy opisuje, jak Javier Soto, trenował swoją małą córeczkę.
Poznajemy też historię życia tej wspaniałej tenisistki.
Jednak czy niektóre, niewątpliwie chwytające za serce, fakty, zwiększą sympatię czytelników wobec jej osoby?
No cóż, nieprzypadkowo Soto była nazywana „Siekierą” bądź „S*ką”(cytat za książką).
Czy nasza bohaterka jest w stanie zdobyć kolejne tytuły Wielkoszlemowe?
Czy można zaprzyjaźnić się z wrogiem?
Czy kariera jest ważniejsza niż „normalne” życie?
Czy problemy życia prywatnego motywują/demotywują zawodników?
Czy Carrie wygra swój ostatni mecz?
Na te pytania znajdziecie odpowiedź w książce.
Przyznam szczerze, że zakończenie może być zaskakujące…
Jakie?
Przekonajcie się sami…
Dla mnie to bardzo dobrze napisana powieść o sporcie…
Czytelnik czuje niemal atmosferę tenisowej szatni, ducha rywalizacji, ból mięśni zawodników….
Dla porównania, kilka lat temu czytałam nowelę Nory Roberts pod tytułem „Przerwana gra”.
Był to romans, z tenisem w bardzo dalekim tle.
„Carrie Soto powraca” to opowieść o tenisie z romansem w tle…
Książkę czytało mi się bardzo dobrze(bo to tak lubiana przeze mnie tematyka).
A czytało by mi się jeszcze lepiej, gdybym nie zabrała się za nią podczas trwania tegorocznego Rolanda Garrossa, miałam bowiem wówczas przesyt tenisa…
Przyznaję, bardziej lubię ATP(męskie rozgrywki), niż WTA(żeńskie) i jeszcze chętniej przeczytałabym książkę, gdzie bohaterem jest tenisista.
Postać Bowe’a kojarzyła mi się, z pewnym byłym reprezentantem naszych zachodnich sąsiadów, noszącym również imię na literę B.
Ciekawe, czy i Wam przyszedł on na myśl?
Ogólnie nie jestem zwolenniczką wznawiania karier przez zawodników dyscyplin wszelakich, będących, w nazwijmy to „słusznym wieku”(tak jak Soto i Huntley), grozi to bowiem poważnymi urazami, pozostawiającymi ślady na resztę życia.
Często nie przyczynia się to również do zapisania się dobrze w pamięci kibiców…
Niestety, „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść, niepokonanym”.
Mam tu na myśli, jednego ze swoich ulubionych sportowców, na którego grę ostatnio coraz trudniej mi się patrzy…
Ale, cóż każdy decyduje o swoim losie i swoim zdrowiu, sam.
Po przeczytaniu najnowszej powieści Taylor Jenkins Reid, trudno nie wspomnieć, o jej dużym mankamencie, jakim w mojej opinii jest tłumaczenie…
Pani, która robiła przekład, bardzo zapatrzyła się na modne ostatnio stosowanie feminatywów…Słowo chirurżka, choć może i poprawne, według nowych norm językowych, jakoś kłuło mnie w oczy…
Na koniec, napiszę tylko, że będę wyczekiwać na kolejny utwór autorki… choć czytałam, że planowała zrobić sobie przerwę od pisania…
Kliknij, aby przeczytać również o:
Taylor Jenkins Reid:
Siedmiu mężów Evelyn Hugo
Daisy Jones & The Six
Malibu płonie
Nora Roberts:
Komentarze
Prześlij komentarz